pomoc
Miejskie Centrum Kultury w Lipnie

DKF: KAŻDY MA SWÓJ SZCZYT. RELACJA ZE SPOTKANIA PO PROJEKCJI FILMU „MŁYNARSKI. PIOSENKA FINAŁOWA” 24.03.2018


26 marca 2018 r. 12:20
DKF: KAŻDY MA SWÓJ SZCZYT. RELACJA ZE SPOTKANIA PO PROJEKCJI FILMU „MŁYNARSKI. PIOSENKA FINAŁOWA” 24.03.2018

   Od roku pisze teksty gdzieś w zaświatach. Wojciech Młynarski: poeta piosenki, geniusz słowa, satyryk, artysta kabaretowy, tłumacz, dramaturg, scenarzysta. Zmarł 15 marca 2017 roku. Dla wielu mistrz, perfekcjonista warsztatowy. Wciąż wspinał się na szczyt: tekstów, puent, najważniejszych słów. W piosence, którą śpiewała kiedyś Halina Kunicka, napisał, że „szczęście to jest iść do celu, w drodze być…” Nieustannie poświęcał się intelektualnej wędrówce. Choć mówił o sobie przekornie, że jest tekściarzem, wszyscy doskonale wiemy, że to wybitny poeta piosenki. Wyjaśniał: „Byłem przekonany, że piosenka to forma magiczna, w której w błyskawicznym skrócie można nawiązać kontakt z odbiorcą i przy pomocy metafory, aluzji, niedomówienia prowadzić z tym odbiorcą pasjonującą grę”.  Wojciech Młynarski ubolewał w wywiadach, że dziś teksty piosenek pisze się jakby „na kolanach”, bez chęci ulepszania: „I taki półprodukt zostaje natychmiast lansowany, a potem słyszymy, że artysta który to zaśpiewał, jest legendarny, kultowy… Jeszcze nic nie zrobił, a już kultowy. Dziwi mnie, że żaden z młodych autorów czy wykonawców nie przyjdzie czasami, żeby się po prostu zwyczajnie poradzić…” Gdy włączymy którąkolwiek komercyjną stację radiową, przekonamy się, że niezwykle aktualnie brzmi utwór „Taka piosenka, taka ballada”:

„Oj, lubicie wy piosenki
z byle jakich słów i nut,
co sprzedają swoje wdzięki,
ale zimne są jak lód.
Albo tanim makijażem
pacykują ten nasz świat,
no a mnie się ciągle marzy
już od kilku ładnych lat...

Taka piosenka, taka ballada,
co byle czego nie opowiada (…)”

   Jaki był Wojciech Młynarski w chwilach prywatnych, gdy nie pisał tekstów? Z filmu „Młynarski. Piosenka finałowa” wyłania się obraz człowieka o niezwykle złożonej osobowości. W tekstach empatyczny i czuły, w życiu prywatnym szorstki i mający problemy z okazywaniem uczuć. Czasem szkoda, że współczesny świat wymyślił zwiastuny, bo zdarza się, że trailer odkrywa to, do czego widz wolałby dojść sam na końcu filmu. Dobry film dokumentalny dotyka prawdy o człowieku i zbliża nas do tajemnicy. Reżyserka Alicja Albrecht nie bez przyczyny nie rozpoczęła dokumentu od informacji o chorobie Wojtka Młynarskiego, aby widz nie patrzył od razu przez pryzmat intymnego dramatu, lecz stopniowo odkrywał cenę, jaką artysta musiał zapłacić za swój talent. Twórcza gorączka i wybuchy agresji przeplatały się z okresami depresji, co jest charakterystyczne dla choroby afektywnej dwubiegunowej. Zapewne dzięki wyjątkowej osobowości, ale paradoksalnie także dzięki reakcjom chorobowym, mistrz słowa brylował w towarzystwie i na scenie. Poza tym z punktu widzenia małych wnuków był świetnym Wojtasem Dziadasem, z którym nie można było się nudzić, skoro bywał nieprzewidywalny i pełen ciekawych pomysłów. Kochał muzykę i góry, rewelacyjnie grał w tenisa, miał niezwykłe poczucie humoru.

    Wielką przyjemnością była dla nas rozmowa z wnukiem Wojciecha Młynarskiego, Tadeuszem Kieniewiczem, który przyjął zaproszenie Dyskusyjnego Klubu Filmowego w Lipnie. Oprócz klasy i komunikatywności odkryliśmy w naszym gościu skromność, pasję i (łączące Go z dziadkiem) dążenie do perfekcjonizmu. Nie został poetą, muzykiem ani alpinistą (choć uwielbia wspinaczkę), lecz ukończył Warszawską Szkołę Filmową i jest operatorem. Dzięki fascynującemu spotkaniu z wnukiem, który jest autorem zdjęć do filmu Alicji Albrecht oraz za sprawą książki „Młynarski. Rozmowy” mamy przed oczami obrazy niezwykłego człowieka. Wojciech Młynarski w twórczej gorączce piszący tekst na obrusie, który potem zabiera z restauracji. Zrelaksowany wśród krokusów na ukochanym Podhalu. Tańczący w warszawskim klubie studenckim Hybrydy, gdzie kwitło życie towarzyskie, grano w bilard, brydża, słuchano jazzu, oglądano występy kabaretowe. Jak wspominał artysta: „Był również Dyskusyjny Klub Filmowy. Prowadził to Krzysztof Zanussi, który nie wiadomo skąd przynosił fantastyczne filmy”. Bez wątpienia dzisiejsze DKF-y są zupełnie innym zjawiskiem, lecz możemy przypuszczać, że Wojciech Młynarski życzyłby nam, klubowiczom spragnionym dobrych filmów i twórczych rozmów, jak najlepiej. Czy byłby zadowolony z pofilmowego spotkania, które Mu poświęciliśmy? Mamy nadzieję, że zaakceptowałby brak patosu, szczerość w rozmowie i żartobliwe spostrzeżenia, skoro tak wspaniale i  z humorem przetłumaczył  kiedyś tekst francuskiego barda zatytułowany „Testament”:

„Na cmentarz - to wam przysiąc mogę,
kurdebalans, psia jego mać,
wybiorę jak najdłuższą drogę,
spróbuję z trumny dyla dać.
Niech zgorszy się familia luba,
grabarze w strachu łykną ćwierć,
będę wygłupiał się jak sztubak,
gdy wezwie mnie Profesor Śmierć”.

Wspominając Wojciecha Młynarskiego, nie byliśmy śmiertelnie poważni. Wypiliśmy lampkę szampana i osłodziliśmy sobie wieczór przepysznym tortem, ciesząc się, że właśnie mija 5 lat, odkąd spotykamy się w Kinie Nawojka jako Dyskusyjny Klub Filmowy „Se(a)ns”, co w dzisiejszym zabieganym świecie nie jest takie łatwe i oczywiste. A gdy na sali kinowej na dobre zgasły światła, poszliśmy „grać w zielone”, wierząc, że:

„Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie,

Jeszcze nie, długo nie”.

Monika Głowacka