Podczas marcowego spotkania Dyskusyjnego Klubu Filmowego mieliśmy niebywałą przyjemność spędzić czas w towarzystwie Jowity Budnik, która na pewno nie jest zapatrzoną w siebie gwiazdą. A świadczą o tym chociażby pełne dystansu, przekorne wypowiedzi aktorki, np. „Ja się o granie nie zabijam”, „Dostaję prezenty od reżyserów”, albo: „Jestem trochę za duża, trochę za dojrzała”, „Zdaję się na to, co przyniesie los”, „Aktorką bywam”. To prawda, nie grywa często ról pierwszoplanowych, ale raz na kilka lat trafia się jej kreacja aktorska, o której mówią wszyscy. Wprost nie można oderwać od niej oczu na ekranie. Gdy spoglądaliśmy na Jowitę Budnik, mieliśmy wrażenie, że do lipnowskiego Kina Nawojka przyjechała Beata, bohaterka z „Placu Zbawiciela”, że oto stoi przed nami wspaniała romska poetka Bronisława Wajs czyli Papusza, że z jakiegoś powodu do Lipna wezwano niezłomną podkomisarz Izę Dereń z policyjnego dramatu kryminalnego „Jeziorak”. Mieliśmy okazję pytać także o role filmowe sprzed lat (począwszy od debiutu u boku Krystyny Jandy w filmie „Kochankowie mojej mamy”, czy popularnej roli zbuntowanej nastolatki Marty z telenoweli „W labiryncie”). Po sukcesie „Papuszy” aktorka zjeździła pół świata, odwiedzając liczne festiwale. A jednak przyznaje, że nie czuje pokusy, by bywać na czerwonym dywanie lub brylować w towarzystwie. Na co dzień ma niewiele wspólnego z granymi przez siebie postaciami. W rozmowie jest serdeczna i otwarta, podkreśla, że ma zwyczajne , poukładane życie. Dzięki otwartości na dialog mogliśmy swobodnie rozmawiać o problemie, którego dotyczy film „Mów mi Marianna”. W tym niezwykłym dokumencie wraz z Mariuszem Bonaszewskim Jowita Budnik czyta fragmenty tekstu sztuki teatralnej opartej na losach tytułowej Marianny.
Kim jest Marianna? Co jej się przydarzyło? Czy Marianna to na pewno Marianna? A może jednak Wojtek? W każdym razie oglądając obsypany nagrodami film dokumentalny „Mów mi Marianna” trzeba poznać dwie osoby. A właściwie trzy. Po pierwsze Wojtka, przystojnego mężczyznę, który uśmiecha się z archiwalnych zdjęć. Po drugie Mariannę, czyli pewną siebie kobietę, która zaczyna nowe życie, odważnie mówi, kim się czuje, biegnie szczęśliwa brzegiem morza. Po trzecie Mariannę, którą okrutnie dotyka los w najmniej oczekiwanym momencie. Ta ostatnia Marianna mówi z ogromnym trudem, niemal bełkocze, opowiada aktorom swoją historię siedząc na wózku inwalidzkim. Ta ostatnia Marianna nie może jak dawniej pobiec brzegiem morza. Więc kto tak naprawdę jest bohaterem filmu Karoliny Bielawskiej? Ten film ma wielu bohaterów. Są też dwa czarne charaktery: transpłciowość, czyli choroba, którą leczy się przez korektę płci (choć niektórzy uważają, że to choroba psychiczna) oraz udar mózgu będący częstą przyczyną zgonów i główną przyczyną niesprawności wśród osób po 40. roku życia. Transseksualizm nie jest chorobą śmiertelną, człowiek brzydzi się swojego ciała i może żyć z tym obrzydzeniem aż do śmieci. A udar bywa chorobą śmiertelną, choć nie zawsze.
Fakty są takie, że Marianna przez 25 lat jako mężczyzna była w związku małżeńskim, zbudowała dom, wychowała dwójkę dzieci. Dopiero gdy dzieci dorosły, a Marianna uwięziona w ciele Wojtka miała 43 lata, stwierdziła, że dłużej tak nie może żyć, stanęła przed wyborem: samobójstwo albo życie w zgodzie ze swoją tożsamością. Postanowiła ujawnić prawdę i zdecydować się na korektę płci (prawną i chirurgiczną). Ale to oznaczało odejście od rodziny, która była dla niej cenną wartością.
O dokumencie „Mów mi Marianna” nie sposób myśleć bez emocji. To pierwszy zrealizowany w Polsce tak osobisty film opowiadający o codzienności osoby transseksualnej. Termin „transpłciowość” nie jest powszechnie zrozumiały, bywa mylony z transwestycyzmem, ciągle spotyka się w Polsce ze ścianą nietolerancji i lęków. Tymczasem kino musi skłaniać do zadawania pytań. Musi przypominać, że nic nie jest oczywiste i dane raz na zawsze. Najważniejsze pytanie? Kim w oczach widzów stanie się Marianna po obejrzeniu filmu ? Czy przede wszystkim samotnym człowiekiem? Kobietą uwięzioną w ciele mężczyzny? Osobą chorą psychicznie? Dziwakiem? Wydawać by się mogło, że temat filmu stoi w opozycji do Wielkiego Tygodnia, w którym zaprzątają nas zupełnie inne sprawy. Jednak czy empatyczne pochylenie się nad drugim człowiekiem, bez pogardy i poczucia wyższości, nie jest tak naprawdę najbliższe chrześcijańskiej postawie?
Monika Głowacka