Utworzenie Dyskusyjnego Klubu Filmowego jest niezmiernie proste. Wystarczy mieć zapał do pracy, dużo czasu i ogromną wytrwałość. Jeszcze magiczną moc zaklinania rzeczywistości. Żeby publiczność dopisała. Żeby sprzęt działał bez zarzutu. Żeby znany reżyser dotarł bez przeszkód. Żeby znieść uśmieszki tych, którzy wiedzą swoje: „Jasne, ha, ha, awaria samochodu, znamy takie wykręty”.
No więc nie dotarł. Nie wiem, czy faktycznie samochód musiał odstawić na lawetę. Wiem natomiast, że lubię niektóre cytaty z filmu tego reżysera i że współczesny świat jest trochę bardziej chory niż bohater „Lęku wysokości”. „Nie wierz we wszystko, co on mówi” – słyszy filmowy syn od swojej matki. To o jego ojcu chorującym na schizofrenię. „Nie wierz we wszystko, co on mówi” – ostrzegam siebie w duchu, gdy reżyser dwie godziny przed projekcją filmu dzwoni z newsem o wyciekającym z silnika oleju. „Nie wierz we wszystko, co oni mówią” – powtarzam sobie, gdy niemal wszyscy wyrokują, że reżyser kłamał. Nie wierzę temu światu, bo jest chory.
„Nie dokończyliśmy rozmowy…” – mówi filmowy bohater, gdy wchodzi do pustego mieszkania ojca. Ja też nie dokończyłam rozmowy z reżyserem. A właściwie tej publicznej nawet nie rozpoczęłam, bo nie przyjechał. Gdy zadzwoni wieczorem, powiem mu, że niemal nikt mu nie uwierzył. „Coś ty, on nie zadzwoni” – tłumaczą mi ci, którzy znają życie.
Wieczorem dzwoni. „Nie dokończyliśmy rozmowy… Przykro mi.” Dokończmy zatem. Choćby w e-mailach. Na przekór temu choremu światu, dokończmy.
W dniu 29 kwietnia 2013 godz.10:40 użytkownik glowackamonika napisał(a):
„Jestem coś winna tym ludziom, którzy przyszli na Pana film i spotkanie z Panem. W załączniku przesyłam ważne dla mnie pytania, które zamierzałam zadać po projekcji „Lęku wysokości”. Może są nieprofesjonalne, nie wiem, nie jestem dziennikarką. Ale jestem wrażliwym człowiekiem, staram się uważnie patrzeć na świat, tak jak Pan w swoich dokumentach, więc myślę, że mnie Pan nie zignoruje.
Pozdrawiam. Monika”
dnia: 5 maja 2013 godz. 23:06 użytkownik Bartek Konopka napisał:
„Już noc prawie, a mi wciąż brakuje czasu, nie mam niestety wolnej godziny, żeby wyczerpująco odpowiedzieć na tak wiele pytań. Nieustannie gdzieś gnam, robie trzy rzeczy na raz i juz wysiadam, dlatego odpisuję krótko. Ale mądry wywiad, żeby tak inni dziennikarze myśleli...
pozdrawiam Bartek Konopka”
Pytania do reżysera
Każdy z nas nosi w sobie jakiś lęk wysokości. Każdy z nas nosi w sobie jakąś historię, którą trzeba głośno opowiedzieć, by móc się z tym lękiem zmierzyć. Czasem jest to opowieść o relacjach z bliskimi ludźmi, czasem historia o demonach ukrytych gdzieś głęboko w nas samych.
Zaprosiłam Pana na inauguracyjne spotkanie lipnowskiego DKF-u, gdyż podziwiam Pana za odwagę, za wewnętrzną siłę, która pozwoliła Panu zmierzyć się z własnym lękiem wysokości. Co jest dla Pana źródłem odwagi? Skąd czerpać siłę, Panie Bartku?
Z innych ludzi na pewno. Wierzę, że to co dajesz ludziom, wraca do ciebie. Szczególnie rodzaj energii, którą emitujesz. No i z rozmowy z sobą, na to jest zawsze miejsce i czas.
Czy sztuka może być terapią? Czy wierzy Pan w terapeutyczną moc tego, co człowiek tworzy? (moc stworzonego filmu, napisanej książki, namalowanego obrazu?)
Dla mnie sztuka jest terapią przez całe życie, więc wierzę :)
Gdy ktoś wzrusza się na filmie, często słyszy: „No coś ty, daj spokój, to tylko film”. A przecież dobrze jest, gdy uświadomimy sobie, że taka historia może przydarzyć się również nam. Poza tym powinniśmy mieć świadomość, że dla reżysera, który film stworzył, to nie jest tylko jakaś historia, to często fragment jego świata, to myśli i przekonania, którymi chce się z odbiorcą podzielić. Współczesny, masowy widz rzadko chyba ma tego świadomość. O jakim odbiorcy kinowym Pan marzy?
Lubię tych, którzy mają wystarczająco odwagi, by się otworzyć na film, „wpuścić go do siebie” i przeżyć jak swoją historię.
W jednym z wywiadów przeczytałam taką oto Pana wypowiedź: „W pierwszej kolejności zrobiłem ten film dla mojego ojca. To było straszne, kiedy ludzie odwracali się od niego przez te ostatnie lata, nawet ci najbliżsi. Ja też mogłem mu pomóc i zamieszkać z nim, ale nie odważyłem się na tę decyzję, czego teraz żałuję - mówi o przyczynach nakręcenia "Lęku wysokości" Bartosz Konopka”. Czy myśli Pan, że można wymagać od młodego człowieka, który dopiero wkracza w życie, bezwarunkowego poświęcenia dla rodzica? Przecież nie jesteśmy herosami: obok miłości jest w nas gniew i żal. Gniew, gdy chory przestaje brać leki, żal, że zabiera swojemu dziecku dzieciństwo albo młodość…
Nie można wymagać. Każdy musi podjąć tę decyzję w swoim sumieniu. Ja z tamtą świadomością podjąłem tamtą decyzję. Dzisiaj bym podjął inną, dzisiaj żałuję. Ale jest takie powiedzenie, że w danym momencie robimy najlepiej, jak potrafimy, na ile nam pozwala nasza świadomość.
Kończąc katowicką szkołę filmową, zrobił pan dyplomowy film, 13-minutową szkolną etiudę „Czubek”. Jak długo dojrzewał Pan do opowiedzenia „Lęku wysokości” – tej, jakże osobistej, poruszającej historii fabularnej? Czy bardziej było to pragnienie wyreżyserowania filmu o ojcu, czy może jakiś wewnętrzny nakaz, przymus zmierzenia się z przeszłością?
To była chęć zbliżenia się do ojca, poznania go lepiej bez niego, ale i chęć zrozumienia samego siebie, nieuświadomione wówczas pragnienie oczyszczenia siebie, wzięcia w obronę.
Krzysztof Stroiński i Marcin Dorociński stworzyli mistrzowski duet. O panu Krzysztofie pisano w recenzjach: „To rola wspaniała, wypełniona w najmniejszych fragmentach barwami, nasycona, zniuansowana. Aktorski Parnas”. O grze Marcina Dorocińskiego pisano: „Aktor naznaczony intrygującą skazą, noszący pod maską silnego mężczyzny wewnętrzny smutek” („GazetaWyborcza”). W jaki sposób szukał Pan aktorów, którzy mogą udźwignąć ciężar tej niełatwej roli ojca i syna? Czy na początku pisał Pan scenariusz z myślą o konkretnych aktorach?
Nie. To był długi proces. Na końcu wybrałem aktorów, których nie przewidywałem wcześniej. Zaskoczyli mnie i zafascynowali jako ludzie.
Oczywiste jest, że rola, którą wykreował pan Krzysztof Stroiński, nie jest tożsama z biografią Pana ojca, że są to tylko pewne wspólne elementy. Pana tata zmarł w 2005 roku. Gdyby miał Pan w kilku słowach lub zdaniach sportretować swojego tatę, przywołując najpiękniejsze wspomnienia… Jaki był tata Bartka Konopki, który być może przebywa teraz w jakimś innym wymiarze i cieszy się, że jacyś pasjonaci filmu myślą o nim ciepło?
Dobre pytanie, nikt mi takiego nie zadał :) Miłe. Ojciec był ciepły, delikatny, zbyt wrażliwy na świat i ludzi, szalony, to on głównie pokazał mi świat. Ale był też jednocześnie niecierpliwy, niestały w emocjach, zamykał się w sobie, czasami niewiele go interesowałem. Trudne połączenie. Wzrusza mnie do dziś. Ale pamiętam też chwile, kiedy się go bałem albo miałem go dość.
Bohater filmu musiał zmierzyć się z nową rzeczywistością. Po zmianie ustroju jego żona zaczęła wyjeżdżać do pracy za granicę. Filmowy Wojciech nie potrafił pogodzić się z samotnością, stracił żonę, rodzinę… Jak Pan sądzi, dlaczego psychika człowiek choruje? Czy jest to zdeterminowane genetycznie, czy większą rolę odgrywa rzeczywistość, w której przyszło komuś żyć? Czy to tylko geny, czy raczej ponadprzeciętna wrażliwość decyduje o tym, czy ktoś zachoruje? A może jedno i drugie?
Nie wiem. U mojego ojca ciekawsze pytanie było: na ile sam był temu winien, poddał się temu, a na ile to przyszło z zewnątrz, niezależnie od niego. Myślę, że pół na pół.
Dlaczego jest to wciąż temat tabu? Gdy ktoś zachoruje na raka, spotyka się ze współczuciem, a gdy dotknie kogoś choroba psychiczna, słyszy od innych pełne zniecierpliwienia, irytujące komentarze typu „weź się w garść”. To w najlepszym wypadku. W najgorszym ludzie odsuną się od tej osoby, będą się jej bać albo zwyczajnie będą się wyśmiewać za jej plecami. Czy Pana zdaniem współczesne polskie społeczeństwo dojrzało do tego, by oswoić temat chorób psychicznych?
Nie, ale uważam że to nie jest usprawiedliwienie. Trzeba samemu walczyć o siebie i to jest ciężka praca. Mam ojcu za złe, że nie zawalczył o siebie: dla siebie i dla mnie.
Nieodłącznym elementem cierpienia, choroby, jest samotność. W Pana filmie symbolem tej samotności staje się telewizor. Ale telewizor to także sposób komunikacji ojca z synem, medium, przez które Tomek stara się dotrzeć do swojego taty, kupując mu nowy odbiornik z płaskim ekranem. Czy nie sądzi Pan, że współczesne media: telewizja, Internet potęgują samotność człowieka i sprawiają, że ludzie tracą umiejętność komunikacji? Z czternastotysięcznego miasteczka na inaugurację DKF przyszła trzydziestoosobowa garstka odważnych. Być może ludzie boją się dyskutować, bo nie wiedzą, czy potrafią to robić w nieznanym otoczeniu?
Dziś już wiem, że człowiek karmi się od innych ludzi. Chodzi o przepływ energii i uczuć. Bez tego gaśniemy. Nie nakarmimy się od mediów, komputerów. Tylko pozornie.
W rozmowie z jednym z dziennikarzy (Krystian Zając – Interia) powiedział Pan: „Widzę, że coraz bardziej interesują mnie ważne rozmowy z ludźmi. Może przez te moje dokumenty: kiedy spotykam ludzi, jestem ich bardzo ciekaw, ale też jestem ciekaw tego, co jest w nich głębiej. Jeśli ktoś osiągnął sukces, ciekawi mnie, jaka jest cena tego sukcesu, a nie to, jak on się z nim czuje i jakimi samochodami jeździ”. Czy za swój sukces w zawodzie reżysera musiał Pan zapłacić jakąś cenę?
O swoim sukcesie myślę gorzko. Jego ceną jest brak stabilności, perspektyw. Żyję w zawrotnym tempie z dnia na dzień, a z rodziną i dwójką dzieci jest to trudne. Już nie lubię się poświęcać dla sztuki, bo ona zbyt wiele wymaga. Ale wciąż tak żyłem i chyba nadal tak żyję. Muszę coś tu zmienić :)
Dziękuję za odpowiedzi i życzę Panu złapania oddechu w tej wyczerpującej gonitwie. Może mniej sukcesów a więcej czasu dla siebie i bliskich.
Monika Głowacka